Wyjazd do Gruzji od początku układał się tak, jakby nie był nam pisany. Najpierw zatrzymał nas pierwszy lockdown, potem drugi. Mieliśmy też trudności z dopasowaniem terminów do obowiązków. Jednak wreszcie się udało! Termin 18-25 września, bilety kupione, trasa ustalona, biuro podróży (o wdzięcznej nazwie „Gruzja z nami wariatami”) poinformowane, lecimy!

Podróż z problemami

Przygody zaczęły się już przed wylotem. Ponieważ mieszkamy 15 minut samochodem od lotniska, informacja o tym, że nasz lot jest opóźniony pół godziny, złapała nas jeszcze w domu. SMS-y i e-maile o rosnącym opóźnieniu powtarzały się co pół godziny, więc ostatecznie zamiast o 20.30 samolot odleciał o północy. Na lotnisko dotarliśmy o 22.00. Niestety, stanowiska odprawy bagażu rejestrowanego były zamknięte, ponieważ samolot był opóźniony, ale odprawa już nie. Na szczęście obsługa zlitowała się nad nami i w końcu zabrała nasze walizki.

W międzyczasie wysłaliśmy SMS-a do Miszy, który miał nas odebrać z lotniska, że będziemy 3 godziny później. Po chwili otrzymaliśmy wiadomość zwrotną, że on na nikogo nie czeka. Pytał też, skąd mamy jego numer telefonu. W końcu udało nam się ustalić, że odbierze nas Giorgi.

Gruziński off-road

Giorgi – rodowity Gruzin z Gori – zajechał po nas toyotą z kierownicą po prawej stronie, co w połączeniu ze stylem jazdy gruzińskich kierowców oraz stanem tamtejszych dróg dostarczyło nam niespodziewanych przeżyć. Ot, taka dodatkowa atrakcja 😊.

Gruziński off-road

Gruziński off-road – droga z Metsi do Ushguli

Pierwsze dwa dni spędziliśmy w Metsi – to takie miniaturowe Zakopane w Wysokim Kaukazie.

Na jeden dzień pojechaliśmy do Ushguli – wioski liczącej około 200 mieszkańców, leżącej na wysokości 2200 m n.p.m. Jest to najwyżej położona zamieszkała miejscowość w Europie. Jazda do Ushguli była off-roadowym przeżyciem i do kanonu naszych powiedzeń weszło moje „Ojojoj!”, które wygłaszałam sama nie wiem ile razy, ponieważ siedziałam z przodu i byłam najbardziej świadoma tego, co wyprawia Giorgi.

Gruzja

Ushguli – najwyżej położona zamieszkała miejscowość w Europie. Pierwszy z prawej strony – Giorgi

Kaukaz nas zachwycił, uwielbiamy góry! Cieszyliśmy nasze oczy przepięknymi wielkimi, wręcz majestatycznymi górami z dużymi połaciami zieleni. W oddali było widać skalne ośnieżone szczyty.

Batumi, ach Batumi!

Potem zawitaliśmy do Batumi. Odebraliśmy je jako nowoczesny kurort z ciekawą architekturą, dużą liczbą restauracji, kawiarni oraz winiarni z bardzo przyjaznymi cenami. Wzdłuż brzegu morza biegnie piękna promenada, na której można wypożyczyć rowery i hulajnogi albo spacerować w cieniu palm. Gdyby istniało bezpośrednie połączenie z Wrocławia do Batumi, to myślę że częściej byśmy tam latali.

Następna w programie była stolica – Tbilisi. Podczas zwiedzania towarzyszył nam deszcz, dlatego zobaczyliśmy to, co koniecznie trzeba zobaczyć, i na godzinę zaszyliśmy się w bani, czyli termach. Tbilisi ma gorące siarkowe źródła i dzięki temu w centrum miasta jest kilka takich przybytków. Polecam gorąco – wspaniała regeneracja!

Tibi

Stolica Gruzji – Tbilisi

W Gruzji spędziliśmy tydzień i myślę, że jeszcze tam wrócimy.

Dziwnym widokiem były krowy chodzące po ulicach miast, a nawet pasące się na pasie zieleni pomiędzy gruzińską autostradą.

Gruzińskie przysmaki

Spaliśmy zarówno w hotelach, jak i na kwaterach. I o ile warunki mieszkaniowe w hotelach bardziej mi pasowały, to jedzenie stanowczo było smaczniejsze na kwaterach. Restauracje hotelowe zaczynają serwować dania pod turystów, czyli jedzenie kontynentalne z elementami najbardziej znanych gruzińskich dań. Natomiast na kwaterach próbowaliśmy rzeczy zarezerwowanych dla tubylców, np. gotowane w mleku ziemniaki wymieszane z serem, sałatki warzywne, ale trochę inne niż u nas, jajka sadzone na zimno, keczupy z mirabelek, no i wszechobecne wino (głównie ze szczepów separati, dosyć ciężkie, ale jednocześnie bez wyraźnego posmaku tanin) oraz czaczę, czyli ichniejszy bimber.

Gruzińska gościnność

Metsi. Giorgi raczy nas gruzińskim winem i lokalnym jedzeniem

Ogólnie można powiedzieć, że gruzińskie jedzenie jest smaczne i jednocześnie bardzo różne od tego, które zazwyczaj jemy. Chaczapuri, chinkali, szaszłyki, smażone ruloniki nadziewane serem lub mięsem, bakłażany z orzechową pastą, przepyszne sery.

Moje ulubione chinkali to te nadziewane grzybami i warzywami. Jedzenie chinkali z mięsem i rosołkiem, który się rozlewa po ugryzieniu, jest wyższą sztuką konsumpcji. Uwaga! – nie zjadamy całego pieroga – końcówka jest przeważnie niedogotowana i się ją zostawia. Chinkali z serem według mnie było najsłabsze, trochę mdłe.

Podczas podróży przekonałam się także, że słynne gruzińskie toasty to najprawdziwsza prawda i rzeczywiście przy każdym wychyleniu kielicha trzeba wysłuchać przemowy, np. „za drużbu”, „za rodinu”, „za sjemiu”, itp. Przyszedł też taki moment, że każdy z nas musiał wygłosić toast. Nie byłam oryginalna i wypiliśmy „za zdrowie” 😊.

Gruzja

Batumi. Słynna ruchoma rzeźba „Ali i Nino” autorstwa Tamary Kvesitadze. Symbol niespełnionej miłości

Kolejna po toastach legenda, która okazała się prawdą, to to, że Gruzini rzeczywiście nas, Polaków, lubią. Giorgi puszczał nam Filipinki śpiewające „Batumi, ach Batumi”. Spotkani Gruzini autentycznie cieszyli się, że jesteśmy z Polski. Starsze pokolenie mówi po rosyjsku, młodsze po gruzińsku i angielsku – ogólnie idzie się dogadać. Niestety, w Gruzji panuje duże bezrobocie ­­– powyżej 40%. Przemierzając Gruzję z zachodu na wschód, widzieliśmy całe opuszczone wsie i zapadające się domki wyglądające jak nasze altanki działkowe. Młodzi ludzie wyemigrowali głównie do Rosji, ale też do Polski czy Turcji. Średnia pensja to równowartość około 70 dolarów. Na marginesie dodam, że w Alyki i Forum Kulinarnym gotują Beqa i Dawid – Gruzini z Tbilisi. I robią to bardzo dobrze 😊.

Autorka: Basia Szydłowska